
W tym tygodniu
spadło na mnie parę dodatkowych prac. Nie pierwszy raz, nie ostatni. W efekcie
pewne swoje rzeczy zrobiłam później, inne przesunęłam na jeszcze później – bo te
dodatkowe elementy akurat były bardziej na cito. Zaczęły mnie po drodze dopadać
nieprzyjemne myśli, że guzik warte te moje listy i moje „wannabe zarządzanie
swoim czasem”, skoro pojawienie się dodatkowych rzeczy zmusiło do przesunięcia tych
wcześniej zaplanowanych.
To zresztą nie
tylko moje myśli, to jakieś mniej lub bardziej sygnalizowane przekazy, które pojawiają
się na co dzień w takim swoistym potocznym dyskursie o organizacji czasu pracy.
A potem pojawiła się tytułowa refleksja – bo to, co znajdziemy w tym potocznym
dyskursie, jest właśnie dokładnym wskazaniem tego, czym zarządzanie czasem nie
jest.
No to proszę
bardzo, drogie potoczne przekonania, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Zarządzanie
czasem:
– nie jest równoznaczne
z tym, że zawsze masz czas dla wszystkich i na wszystko;
– nie jest dowodem
na to, że widocznie masz za mało pracy, skoro potrafisz się wyrobić i dotrzymać
dedlajnów;
– nie oznacza, że od
razu robisz każdą rzecz od A do Z, bo każda rzecz ma swoje etapy i niektóre
wymagają mniej czasu, inne więcej;
– nie oznacza, że
gdy spadną na Ciebie dodatkowe, nieprzewidziane działania, to gładko je
wpasujesz we wcześniejsze plany i nigdy nie będziesz musiała niczego przesunąć,
bo przecież zarządzasz tym swoim czasem;
– nie oznacza, że
Twoja doba jest dłuższa niż innych;
– nie oznacza, że
nie potrzebujesz odpoczynku;
– nie polega na tym,
że możesz zrobić wszystko, tylko na tym, że wiesz, co chcesz zrobić i co musisz
zrobić najpierw;
– nie oznacza, że
nigdy nie trzeba przestawić priorytetów, gdy coś wyskoczy na wczoraj;
– nie oznacza, że
nie zdarzy Ci się zarwać nocy, bo coś się wyjątkowo perfidnie skumulowało i
trzeba temu zaradzić;
– nie jest
równoznaczne z tym, że nigdy nie popełnisz błędu;
– nie oznacza, że nawalasz,
bo najpierw rozplanowałaś sobie jakieś działanie w etapach, a gdy coś na cito
wlazło pomiędzy te etapy, nie robiłaś obu rzeczy jednocześnie, tylko najpierw wykonałaś
zadanie pilniejsze lub ważniejsze – nieważne, czy to nowe, czy tamto stare;
– nie oznacza, że
zawsze każdemu odpowiesz natychmiast i nie każesz czekać;
– nie oznacza, że się
obijasz albo się nie starasz, gdy zdołasz zrobić coś szybciej;
– nie oznacza, że
jeśli zrobiłaś coś szybciej, bo sobie to odpowiednio zaplanowałaś i nic po
drodze nie wyskoczyło – to ta praca wymagała mniej wysiłku, mniej umiejętności,
mniej uznania czy mniejszego wynagrodzenia;
– nie jest zapewnieniem,
że gdy zachorujesz, wyjedziesz służbowo czy pójdziesz na urlop, nie pojawią się
absolutnie żadne zaległości;
– nie jest wymysłem
ludzi, którzy sami nie skalają sobie rąk pracą, tylko wydają polecenia;
– nie jest też wymysłem
tych leniwych milenialsów, którzy od urodzenia mają za dobrze i którym się w
zadkach poprzewracało;
– i nie jest,
jeszcze raz i po tysiąckroć – nie jest gwarancją, że nigdy nie wyskoczą Ci
jakieś sprawy na wczoraj, dodatkowe prace spowodowane cudzą chorobą lub
potrzebą pomocy, i nie wymuszą zmiany dotychczasowego planu pracy.
Jednym słowem –
zarządzanie czasem nie polega na tym, że zawsze możesz wszystko i od razu, bo
przecież ogarniasz swój czas i organizację swojej pracy. To nie to. Umiejętność
zarządzania czasem polega na tym, że nawet kiedy zwali się sterta dodatkowej
roboty – uda Ci się poukładać to według terminów, priorytetów, a także
zdecydować, czy w ogóle jesteś w stanie temu podołać.
Bo zarządzanie
swoim czasem nie polega też na tym, że nigdy się nie mówi „nie”. Polega
natomiast na tym, że wie się dokładnie, czemu można powiedzieć „nie”, a czemu
nie można, czemu się chce, a czemu nie chce.
No to teraz mogę
spokojnie wrócić do pracy i ogarniania zarówno tego, co zaplanowałam sobie
wcześniej, jak i tego, co spadło na mnie po drodze. Kopnęłam w tyłek tkwiące we
mnie potoczne przekonania o zarządzaniu czasem. Czasem taki kopniak jest
potrzebny. Nie będę się już dłużej katować bzdurami. No, przynajmniej na razie.
fot. Pexels
Brak komentarzy