Z „Charakterami” znam się od dekady
(najstarsze pojedyncze egzemplarze w moim zbiorze pochodzą z 2009 roku),
natomiast od kilku lat jestem ich stałą czytelniczką (polowanie na nowy numer
to punkt obowiązkowy na to-do liście pod koniec miesiąca). Niektóre teksty mnie
zachwycają, niektóre rozczarowują; część inspiruje, parę zupełnie nie rusza.
Niekiedy jakiś artykuł wywołuje myśl „Warto by o tym napisać felieton albo
post!” lub „Dobrze by wprowadzić w życie regularnie”, a potem… myśl się gdzieś
po drodze gubi, bo tyle jest spraw, kolejnych gazet i pomysłów. Może więc
regularne „okołorecenzje” (czyli nie recenzje sensu stricto, tylko spis paru
uwag, wrażeń i skojarzeń) z przeczytanych czasopism pomogą utrwalić te myśli, a
przy okazji kogoś zachęcą (lub zniechęcą) do sięgnięcia po dany tytuł, dany
numer.
Na pierwszy ogień idą najnowsze, lipcowe
„Charaktery”, świeżo przeczytane – od deski do deski, ale darujmy sobie
omawianie każdego artykułu po kolei, skupmy się na paru najciekawszych
tekstach.
ZĘBY I INNI
Lepiej zęby lecz Małgorzaty Kuberskiej-Kędzierskiej – może niezbyt fascynujący, za to na
pewno przydatny. Okazuje się, że choroby zębów są związane z różnymi innymi
chorobami, jak choćby problemami z sercem, miażdżycą czy nadciśnieniem. Z
zaniedbanych zębów może też wynikać otyłość, istnieje również „zależność między
chorobami jamy ustnej a schorzeniami reumatologicznymi i… nowotworowymi” (s.
62). W przypadku chorób dziąseł ryzyko raka wzrasta o kilkanaście procent.
Wniosek nasuwa się sam: nawet jeśli fotel dentystyczny przeraża, trzeba na nim
regularnie siadać – nie tylko dla zdrowych zębów, lecz i innych części
organizmu.
Zastanawiam się nad sensem Rozmów z innym gatunkiem – dyskusji Doroty Krzemionki z Marią Król-Fijewską i Piotrem Fijewskim. Rozmowę o nienawiści – „utrwalonym gniewie, który stał się postawą” (s. 64) – czyta się dobrze i trudno się nie zgodzić w wielu punktach, ale odnoszę wrażenie, że w dzisiejszej sytuacji, gdy politycy pewnej partii tak uparcie dzielą społeczeństwo na lepszych i gorszych, szczują jednych na drugich i podłączają pod abstrakcyjne rzeczowniki typu „patriotyzm”, „uczciwość”, „prawda” to, co im pasuje, próba zrozumienia pewnych grup może się okazać jedynie słabością, którą inni z radością wykorzystają. Nie czuję potrzeby „zrozumienia”, dlaczego ktoś określa mnie mianem „gorszego sortu”, chce narzucić podatki za własne wybory życiowe (brak dzieci) i każe dopłacać do cudzych wyborów życiowych (posiadanie dzieci), a do tego próbuje wepchnąć mnie w swoją wizję jedynego słusznego życia, wizję naruszającą zasady funkcjonowania państwa demokratycznego, świeckiego i podobno wolnego. Nie, nie czuję potrzeby zrozumienia. Tak samo jak na widok człowieka rzucającego w kogoś cegłą nie zaczynam od próby zrozumienia, tylko od próby zablokowania napaści. Podsumowując: rozmowa ciekawa, ale raczej niewiele da, bo ci, którzy nie zrobili z nienawiści swojej postawy życiowej, już to wiedzą, a ci, dla których nienawiść do wszystkiego, co się choćby minimalne od nich różni, stanowi podstawę funkcjonowania, i tak nic z tej rozmowy nie wyniosą. Smutne.
Zastanawiam się nad sensem Rozmów z innym gatunkiem – dyskusji Doroty Krzemionki z Marią Król-Fijewską i Piotrem Fijewskim. Rozmowę o nienawiści – „utrwalonym gniewie, który stał się postawą” (s. 64) – czyta się dobrze i trudno się nie zgodzić w wielu punktach, ale odnoszę wrażenie, że w dzisiejszej sytuacji, gdy politycy pewnej partii tak uparcie dzielą społeczeństwo na lepszych i gorszych, szczują jednych na drugich i podłączają pod abstrakcyjne rzeczowniki typu „patriotyzm”, „uczciwość”, „prawda” to, co im pasuje, próba zrozumienia pewnych grup może się okazać jedynie słabością, którą inni z radością wykorzystają. Nie czuję potrzeby „zrozumienia”, dlaczego ktoś określa mnie mianem „gorszego sortu”, chce narzucić podatki za własne wybory życiowe (brak dzieci) i każe dopłacać do cudzych wyborów życiowych (posiadanie dzieci), a do tego próbuje wepchnąć mnie w swoją wizję jedynego słusznego życia, wizję naruszającą zasady funkcjonowania państwa demokratycznego, świeckiego i podobno wolnego. Nie, nie czuję potrzeby zrozumienia. Tak samo jak na widok człowieka rzucającego w kogoś cegłą nie zaczynam od próby zrozumienia, tylko od próby zablokowania napaści. Podsumowując: rozmowa ciekawa, ale raczej niewiele da, bo ci, którzy nie zrobili z nienawiści swojej postawy życiowej, już to wiedzą, a ci, dla których nienawiść do wszystkiego, co się choćby minimalne od nich różni, stanowi podstawę funkcjonowania, i tak nic z tej rozmowy nie wyniosą. Smutne.
POGROMCY MITÓW (O ODPORNOŚCI)
A teraz z innej beczki, żeby porzucić
ponury nastrój (ten i tak powróci sam, gdy tylko włączymy wiadomości): Fakty
i mity o psychicznej odporności Kamila Pisarka, tekst obowiązkowy dla każdego,
kto z powodu bycia (albo prób bycia) odpornym obrywał po głowie od otoczenia.
Najpierw mity: nieprawdą jest, by osoby odporne psychicznie były antyspołeczne,
częściej popełniały przestępstwa (z powodu „braku wrażliwości”), były oschłe i
nie zauważały cudzych uczuć, nie umiały okazać współczucia. Może, choć nie musi
się zdarzyć, że odporni psychicznie podejmą zbyt wiele obowiązków, a poczucie
humoru niekoniecznie gwarantuje im podniesienie na duchu. Co w takim razie jest
prawdą? To, że odporność psychiczną da się rozwijać, łatwiej dzięki niej
znaleźć pracę i awansować, można mniej chorować i szybciej wrócić do zdrowia,
lepiej się uczyć i lepiej spać. Mała uwaga osobista co do punktu mówiącego, że
odporność psychiczna chroni przed mobbingiem: owszem, z pewnością chroni, ale
czasem największym dowodem odporności psychicznej nie jest trwanie w sytuacji
mobbingowej, lecz wyjście z niej – zerwanie kontaktów towarzyskich, odejście z
pracy, zmiana otoczenia. Czasem to właśnie trwanie w sytuacji mobbingowej dowodzi
braku odporności – bo człowiek tak się boi zmiany i konieczności opuszczenia
złudnej strefy komfortu (w myśl zasady „lepszy diabeł znany niż nieznany”), że
pozostanie w niej, będzie za wszelką cenę bronił się przed konfrontacją z
nieprzyjemną rzeczywistością i szukał winnych, na których zrzuci
odpowiedzialność (rodzina, która nie docenia; koledzy z pracy, najlepiej ci,
którzy już odeszli i przestali wspólnie tkwić w złej sytuacji; wydarzenia z
przeszłości, bo gdyby nie coś tam kiedyś, to dziś byłby raj). Been there,
done that. Człowiek silny psychicznie potrafi powiedzieć „nie”, gdy widzi,
że to dla niego jedyny ratunek.
Za to, na pociechę, punkt ostatni: fałszem jest założenie, że każdy powinien być odporny psychicznie. Mam jednak wątpliwości co do argumentacji: autor tekstu stwierdza, że według czołowych badaczy odporności psychicznej „każde zdrowe społeczeństwo składa się z osób zarówno odpornych, jak i wrażliwych – potrzebujemy i twardych liderów, i wrażliwych artystów” (s. 58). Błędem merytorycznym jest dla mnie stawianie znaku równości między wrażliwością rozumianą jako brak odporności psychicznej a wrażliwością artystyczną oraz zakładanie, że odporność psychiczna i element artystyczny się wykluczają. OK, mogę przyjąć, że to miało być takie pokazanie dwóch skrajności – ale w ten sposób tylko powielamy mity o „twardych” odpornych psychicznie nieartystach (pozbawionych wrażliwości artystycznej) i „wrażliwych” artystach (pozbawionych jakiejkolwiek odporności psychicznej). Kiepski pomysł na zakończenie tekstu w założeniu obalającego mity o psychicznej odporności.
Za to, na pociechę, punkt ostatni: fałszem jest założenie, że każdy powinien być odporny psychicznie. Mam jednak wątpliwości co do argumentacji: autor tekstu stwierdza, że według czołowych badaczy odporności psychicznej „każde zdrowe społeczeństwo składa się z osób zarówno odpornych, jak i wrażliwych – potrzebujemy i twardych liderów, i wrażliwych artystów” (s. 58). Błędem merytorycznym jest dla mnie stawianie znaku równości między wrażliwością rozumianą jako brak odporności psychicznej a wrażliwością artystyczną oraz zakładanie, że odporność psychiczna i element artystyczny się wykluczają. OK, mogę przyjąć, że to miało być takie pokazanie dwóch skrajności – ale w ten sposób tylko powielamy mity o „twardych” odpornych psychicznie nieartystach (pozbawionych wrażliwości artystycznej) i „wrażliwych” artystach (pozbawionych jakiejkolwiek odporności psychicznej). Kiepski pomysł na zakończenie tekstu w założeniu obalającego mity o psychicznej odporności.
ROZCZAROWANI SOBĄ NICZEGO NIE DAMY INNYM
Dwa teksty z tematu numeru: o życiu bez
iluzji i o rozczarowaniach. Życie dobre, bo bez iluzji Zofii
Milskiej-Wrzosińskiej wpisałabym na listę obowiązkowych lektur
potrzydziestkowych, bo mam wrażenie, że przekroczenie trzydziestki to pierwszy
moment, gdy naprawdę mocno trzeba się zderzyć z pewnymi rozczarowaniami i
iluzjami z okresu nastoletnio-dwudziestoletniego. Na dobrą sprawę jednak w
każdym wieku mamy jakieś iluzje, (z) którymi żyjemy, i mierzymy się z jakimiś
rozczarowaniami, które przydeptują nasze piękne iluzje. Tu się kłania powtórka
z tekstu o odporności psychicznej: część z nas winą za rozczarowania obarcza
innych (tu świetnym przykładem są incele), część – samych siebie. „Ktoś, kto
czuje się sobą rozczarowany, nie ma innym zbyt wiele do zaoferowania, za bardzo
zajęty jest swoimi realnymi i wyobrażonymi porażkami” (s. 21). Część, chce się
dopowiedzieć, w zależności od sytuacji wybiera to pierwszą, to drugą drogę –
dziś obwinia innych, jutro winą katuje siebie – albo sięga po oba rozwiązania
naraz. Kto wie, czy to nie najczęstsza sytuacja.
„A przecież to właśnie ci, których trudno definitywnie rozczarować, są siłą napędową i inspiracją naszego świata”, konkluduje autorka (s. 21). A jakie ci rozczarowani z przywiązania lub wygodnictwa mają do tych nierozczarowanych pretensje: o umiejętność cieszenia się życiem mimo wszystko, o gotowość do podejmowania ryzyka, o odwagę znalezienia czegoś nowego, lepszego i cieszącego oraz o śmiałość korzystania z tego znaleziska – chciałoby się dorzucić. Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo gloryfikuje rozczarowanie, niekiedy je wręcz narzuca tym, którzy mają czelność nie być (tak do końca) rozczarowani. „Zobaczysz, jak będziesz w moim wieku, to pożałujesz”. „Zobaczysz, jak przekroczysz jakiś tam rok życia, to pożałujesz”. „Zobaczysz, jak zostaniesz bez etatu / pójdziesz na etat, to poznasz, co to prawdziwe (czytaj: niezadowolone, rozczarowane) życie”. „Zobaczysz…” Zobaczologia, specjalność polskiego społeczeństwa: straszenie własnym niezadowoleniem, rozczarowaniem i goryczą życiową tych, którzy nie oberwali po tyłku od życia tak jak my, a jeśli oberwali i się podnieśli, tym gorzej dla nich, dajmy im nowego kopniaka w zadek.
„A przecież to właśnie ci, których trudno definitywnie rozczarować, są siłą napędową i inspiracją naszego świata”, konkluduje autorka (s. 21). A jakie ci rozczarowani z przywiązania lub wygodnictwa mają do tych nierozczarowanych pretensje: o umiejętność cieszenia się życiem mimo wszystko, o gotowość do podejmowania ryzyka, o odwagę znalezienia czegoś nowego, lepszego i cieszącego oraz o śmiałość korzystania z tego znaleziska – chciałoby się dorzucić. Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo gloryfikuje rozczarowanie, niekiedy je wręcz narzuca tym, którzy mają czelność nie być (tak do końca) rozczarowani. „Zobaczysz, jak będziesz w moim wieku, to pożałujesz”. „Zobaczysz, jak przekroczysz jakiś tam rok życia, to pożałujesz”. „Zobaczysz, jak zostaniesz bez etatu / pójdziesz na etat, to poznasz, co to prawdziwe (czytaj: niezadowolone, rozczarowane) życie”. „Zobaczysz…” Zobaczologia, specjalność polskiego społeczeństwa: straszenie własnym niezadowoleniem, rozczarowaniem i goryczą życiową tych, którzy nie oberwali po tyłku od życia tak jak my, a jeśli oberwali i się podnieśli, tym gorzej dla nich, dajmy im nowego kopniaka w zadek.
ROZCZAROWANIE JEST DROGĄ DO OZDROWIENIA
(MENTALNEGO)
W atmosferze odczarowania rozczarowania
(ładnie brzmi) przebiega rozmowa, którą prowadzą Magda Brzezińska i Alexander
Poraj-Żakiej Rozczarowanie jest zdrowe. Świetny tekst mówiący o tym, jak
się czarujemy – sami, nawzajem, społecznie, systemowo. Zaczarowujemy swoją
wiedzę, świadomość, zdrowy rozsądek – żeby tylko przez chwilę było nam lepiej,
przyjemniej, weselej; a potem, gdy rzeczywistość okazuje się nie taka
super-hiper-duper-bajerancka, mamy pretensje. Oczywiście do rzeczywistości, bo
do kogo by innego? „Gdybyśmy byli w bliższym kontakcie z rzeczywistością, nie
dochodziłoby do rozczarowania, ponieważ widzielibyśmy, jak ona cały czas się
zmienia. Każde rozczarowanie jest zatem krokiem w kierunku ozdrowienia,
porzuceniem iluzji”, głosi lead tekstu (s. 24). To jednak wcale nie oznacza
przyjęcia postawy Kłapouchego (najbardziej ponury osiołek świata otwiera
zresztą artykuł omawiany wcześnie). Rozczarowanie i „odczarowanie
rzeczywistości z własnych iluzji” nie jest równoznaczne z utratą radości i
wiecznym ponuractwem. Świetnie to widać w jednej z wypowiedzi: „Modne jest
teraz takie powiedzenie: wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał
pracować nawet jeden dzień w życiu. Ale to przecież nieprawda, bo nawet wtedy,
gdy kochamy swoją pracę, też mamy momenty trudne. […] I to może być źródłem
dużego rozczarowania: nie tylko innymi, ale i sobą, efektami własnych wyborów
życiowych…” (s. 28).
Za te słowa jestem niesamowicie wdzięczna i gotowa podpisać się pod nimi obiema rękami – bo to absolutna prawda. Mogę uwielbiać to, co robię, ale to uwielbienie wcale nie chroni przed różnymi sprawami, wydarzeniami i sytuacjami, które wywołują irytację, zniechęcenie, bezradność. Uwielbiam na przykład pisać felietony na Kobiecą Sprawę i posty tutaj, co nie zmienia faktu, że czasem mam gorszy dzień albo temat nie chce się dać z miejsca odpowiednio uchwycić, albo gdzieś w środku pisania pojawia się blokada, i siedzę przed pustym ekranem z brzydkimi słowami w głowie i w ustach. Znają to osoby mające dzieci – mogą kochać te swoje dzieci do szaleństwa, ale jednocześnie czasem mogą mieć ich zwyczajnie dość (a nasze społeczeństwo bardzo nie lubi, gdy ludzie, zwłaszcza matki, przyznają: tak, czasem mam ochotę odpocząć od własnego dziecka). Znają to ludzie i na etacie, i z własną działalnością: jest jakiś zakres obowiązków, którego się zwyczajnie nie lubi albo jakaś czynność, której wykonanie zwyczajnie nie rajcuje (dla mnie przy projektach jest to zawsze sprawozdanie. Realizować projekt, pisać projekt – o, fajnie! Robić sprawozdanie z projektu – o, za jakie grzechy!). To normalne i naturalne, to zwykła część rzeczywistości (tej prawdziwej, nie z wyfotoszopowanej okładki czasopisma lajfstajlowego). To normalne, ale czasem aż strach się przyznać, by nie usłyszeć czegoś w rodzaju „A widzisz, ostrzegałam” czy „No, wiedziałem, że to wcale nie takie super, jak wcześniej twierdziłaś”. To normalne i dobrze dostać potwierdzenie tej normalności. Tak jak dobrze uświadomić sobie, że można być pozytywnie rozczarowanym – pozytywnie, bo z lepszą świadomością na temat rzeczywistości, w której się żyje, i z wciąż obecną możliwością cieszenia się tym życiem (nie „mimo”, lecz „dlatego”).
Za te słowa jestem niesamowicie wdzięczna i gotowa podpisać się pod nimi obiema rękami – bo to absolutna prawda. Mogę uwielbiać to, co robię, ale to uwielbienie wcale nie chroni przed różnymi sprawami, wydarzeniami i sytuacjami, które wywołują irytację, zniechęcenie, bezradność. Uwielbiam na przykład pisać felietony na Kobiecą Sprawę i posty tutaj, co nie zmienia faktu, że czasem mam gorszy dzień albo temat nie chce się dać z miejsca odpowiednio uchwycić, albo gdzieś w środku pisania pojawia się blokada, i siedzę przed pustym ekranem z brzydkimi słowami w głowie i w ustach. Znają to osoby mające dzieci – mogą kochać te swoje dzieci do szaleństwa, ale jednocześnie czasem mogą mieć ich zwyczajnie dość (a nasze społeczeństwo bardzo nie lubi, gdy ludzie, zwłaszcza matki, przyznają: tak, czasem mam ochotę odpocząć od własnego dziecka). Znają to ludzie i na etacie, i z własną działalnością: jest jakiś zakres obowiązków, którego się zwyczajnie nie lubi albo jakaś czynność, której wykonanie zwyczajnie nie rajcuje (dla mnie przy projektach jest to zawsze sprawozdanie. Realizować projekt, pisać projekt – o, fajnie! Robić sprawozdanie z projektu – o, za jakie grzechy!). To normalne i naturalne, to zwykła część rzeczywistości (tej prawdziwej, nie z wyfotoszopowanej okładki czasopisma lajfstajlowego). To normalne, ale czasem aż strach się przyznać, by nie usłyszeć czegoś w rodzaju „A widzisz, ostrzegałam” czy „No, wiedziałem, że to wcale nie takie super, jak wcześniej twierdziłaś”. To normalne i dobrze dostać potwierdzenie tej normalności. Tak jak dobrze uświadomić sobie, że można być pozytywnie rozczarowanym – pozytywnie, bo z lepszą świadomością na temat rzeczywistości, w której się żyje, i z wciąż obecną możliwością cieszenia się tym życiem (nie „mimo”, lecz „dlatego”).
Choćby dla tych kilku omówionych artykułów
warto sięgnąć po lipcowe „Charaktery”. A co z pozostałymi tekstami? Mnie akurat
mniej zapadły w pamięć, ale sprawdźcie same / sami, co na Was zrobi szczególne
wrażenie.
Na sierpień zapowiedziano kreatywność jako
temat numeru. Czyli pod koniec lipca będę szukać w Empiku numeru 8/2019.
Wrażeniami się podzielę.
Brak komentarzy