W poniedziałek mój pies miał urodziny. Zapomniałam. Przypomniałam sobie dopiero we wtorek rano, gdy podczas podpisywania kupionej dzień wcześniej książki zapisałam w górnym rogu tę datę: 13 maja. Nagłe uderzenie myśli: trzynasty, urodziny, pies! I smutek. Bo to, co dla kogoś może być mało istotne – urodziny zwierzaka domowego – dla mnie akurat jest ważne. Wyobraź sobie, że zapominasz o Dniu Matki, święcie partnerki / partnera, imieninach najbliższych przyjaciół. Na tym poziomie znajduje się dla mnie zapomnienie o urodzinach psa.
Nie
chodzi tu o rozstrzyganie, co jest „naprawdę” ważne – bo naprawdę ważne jest
to, co dla danej osoby jest ważne. Chodzi o sam fakt zapomnienia o czymś, co
jest dla kogoś ważne; zapomnienia wynikającego z... no właśnie, z czego? Z
jakiego powodu Ty zapominasz o ważnych rzeczach? I o czym zapominasz?
O
psich urodzinach zapomniałam po raz pierwszy od siedmiu wspólnych lat. Co o tym
zadecydowało? Zmęczenie gonitwą w pracy – brzmi znajomo, prawda? Nadmiar
obowiązków, które na człowieka spadają i które człowiek sam na siebie przyjmuje
– bo nie daje się inaczej, bo zwyczajnie się chce, bo wynagrodzenie
(niekoniecznie finansowe) jest atrakcyjne. Pęd od działania do działania.
Przeliczanie dnia na godziny, godzin na obowiązki, obowiązków na punkty do
odhaczenia na to-do liście. Wyciskanie z doby choćby dodatkowego kwadransa.
Pilne na samej górze, ważne niżej, niepilne (nawet jeśli ważne) gdzieś na
spodzie, przygniecione pilnościówkami. Wyścigi z czasem i z własnymi wynikami
(w końcu nikogo tak się fajnie nie bije na głowę jak samego siebie).
O
czym zapominasz, gdy zapominasz o czymś ważnym?
Zapominasz
o relacjach. Bliscy przecież są cały czas, w przeciwieństwie do projektu, do
zlecenia, do sprawozdania, którego dedlajn mija pojutrze. Bliscy będą też
popojutrze, więc mogą poczekać. Można o nich na chwilę zapomnieć. Zapomnieć o
istotnych datach, o wspólnym wieczorze, o przytuleniu się rano, o pobyciu razem
podczas posiłku. Przecież będą dalej po dedlajnie, wtedy sobie o nich
przypomnisz. O ile dalej będą – to taka brzydka myśl, spychana gdzieś w kąt
głowy.
Zapominasz
o zainteresowaniach. Hobby nie dedlajn, nie ucieknie. Hobby nie jest tak
poważne jak poważna praca. Na hobby zawsze będzie czas. Pomińmy, że tego czasu
wciąż nie ma, kiedyś tam przecież będzie. „Kiedyś tam” – równie mityczne i
równie łudzące, jak „jutro”. Od jutra będę się odchudzać. Kiedyś tam znajdę
czas na hobby. Czym to się różni? Pod względem realności realizacji – niczym,
ten sam minusowy poziom.
Zapominasz
o marzeniach. Marzenia są przegrane jeszcze bardziej niż zainteresowania, bo
pozostają kompletnie w przestrzeni „tylko w głowie”. Marzenia, taka gorsza
wersja hobby. Mogą poczekać. Musi przyjść na nie czas. Łatwo zapomnieć o czymś
tak abstrakcyjnym, przecież nie siedzą obok i nie podgryzają (a dedlajny i
owszem, bardzo chętnie!).
Zapominasz
o odpoczynku. Ale przecież to tylko ten jeden raz, ten ostatni raz, prawda? No,
może przedostatni. Jedna godzina snu mniej jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiła
(ci, którzy padli z przemęczenia, przecież i tak nie zaprotestują). Jedna
zarwana noc nic nie znaczy. Jeden dzień czy tydzień urlopu w wersji pracującej
– oj tam, oj tam, nikomu z tego powodu korona z głowy nie spadła. L4 z laptopem
na kolanach – no sorry, praca się sama nie zrobi. Choroba też się niby sama nie
wyleczy, ale tylko nierób by jej w tym leczeniu pomagał poprzez odpoczywanie.
Heloł, hiperproduktywności kochana, dajcie sobie buzi z pracoholizmem i
grzęźnięciem po szyję w trzeciej ćwiartce (pilne, nieważne). Po drodze
kopnijcie na bok marzenia, zainteresowania i relacje, i tak za chwilę się o
nich zapomni.
W
gruncie rzeczy, zbierając to wszystko razem – zapominasz o równowadze. O tym,
że pełne życie musi mieć więcej niż jedną stronę, tak jak porządna powieść –
więcej niż jedną pełną postać. Kto by chciał czytać historię, w której tylko
jeden bohater jest wielowymiarowy, a cała reszta – płaska jak rozwałkowane
ciasto i płytka niczym poziom etyczny sporej części naszych polityków? No
właśnie.
To
nie Twoja wina. Nie moja wina. Przyzwyczailiśmy się do tego pędu, do tej
jednostronności, do tego myślenia, że dbanie o inne obszary własnego życia jest,
do wyboru: egoistyczne, nieodpowiedzialne, dziecinne, nieprofesjonalne, niekobiece
/ niemęskie, niepatriotyczne, nienormalne, niemoralne, nieproduktywne, wstaw
inne. Przyzwyczailiśmy się, daliśmy się też nabrać (jak wiele społeczeństw) na
przekonanie, że zarobienie = porządne pracowanie. Wylewające się z grafiku
zadania świadczą o odpowiedzialności. Brak czasu na oddech to dowód, że nie
jest się leniem. Zagoniony, jedzący na kolanie i niedosypiający pracownik to
pracownik godny swojej pensji (nawet jeśli ta pensja nie jest godna swojego
pracownika). Ten, kto naprawdę pracuje, nie ma czasu; ten, kto ma czas,
naprawdę nie pracuje.
Kto
twierdzi, że nigdy, choćby w minimalnym stopniu, nie doświadczył takiego
podejścia, niech daruje sobie rzucanie kamieniem. I tak nie uwierzę. My w tym
żyjemy. Licytacja „kto jest bardziej zaharowany” powinna trafić na Allegro jako
wzór licytacyjnego perpetuum mobile.
Gdy
czytam niektóre książki i artykuły zachodnich (a ostatnio również polskich) autorów,
dostrzegam odwrotne zjawisko: szukanie równowagi. Jest dość powolne, chwilami
nieśmiałe, ale istnieje – naprawdę istnieje. I naprawdę przynosi efekty.
Szukanie
równowagi, a przede wszystkim wypracowywanie jej i praktykowanie – to w
zasadzie poważne wyzwanie, szczególnie w tych grupach, które wciąż są
przywiązane do zasady „porządna praca = dzika harówka bez wytchnienia”. Po części
za tę trudność odpowiada też nasza polska mentalność, pardon my French, dupogodzin – przekonanie, że trzeba odsiedzieć
swoje, a praca wykonana w stu procentach w ciągu sześciu godzin nie umywa się
do dwudziestu procent pracy wykonanej w ciągu ośmiu godzin. Do „dupogodzin”
(piękne określenie, które gdzieś kiedyś podłapałam i pokochałam, zwłaszcza gdy
sama musiałam się z nim zmagać w praktyce) jeszcze pewnie wrócę (i to pewnie
nie raz), chwilowo zostawmy je i wróćmy do równowagi.
Z
logicznego punktu widzenia pracownik, który nie potrafi zachować równowagi
między pracą a odpoczynkiem, relacjami, rozwijaniem pasji etc., nie powinien
być wart funta kłaków, bo nie tylko nie potrafi zarządzać sobą i swoim czasem,
lecz również wykańcza się fizycznie i psychicznie, czyli – tak czysto
pragmatycznie – będzie krócej i mniej użyteczny; ba, czasem będzie wręcz
zagrożeniem. Z logicznego punktu widzenia. Na ile my
potrafimy być logiczni, tak pragmatycznie logiczni? Albo to nie ta logika.
Clou
sprawy nie tkwi w lepszym organizowaniu sobie pracy, nowocześniejszych organizerach
i bardziej wypasionych aplikacjach; clou sprawy tkwi w samym podejściu, i to
nie do pracy, tylko do całego życia. Jasne, ktoś może mi powiedzieć: „Trzeba
było sobie zapisać psie urodziny w tym twoim Bullecie, aplikacji Asana albo na
kartce z rzeczami do zrobienia, to byś nie zapomniała”. Jednak rzecz nie w tym,
żebym zapisała i nie zapomniała – rzecz w tym, żebym sama z siebie, w sobie pilnowała
ważnych dla mnie rzeczy i dbała o swoje relacje. Brzmi prosto, ale jeśli
zrobisz krótki rachunek sumienia, też się przerazisz wielością ważnych
niepracowych spraw, o których zapominasz.
Wciąż
brakuje mi równowagi, choć do niej dążę. Jestem w lepszym punkcie niż parę lat
temu, a mimo to nadal potrafię się tak malowniczo potknąć i wyłożyć jak długa.
Równowaga między życiem zawodowym a całą resztą życia to niestety nie przegląd
samochodu, który się zrobi raz na rok i z głowy, kolejne dwanaście miesięcy
jakoś pojeździmy; to ciągła, codzienna i wymagająca aktywność, przede wszystkim
umysłowa, do której trzeba się czasem zwyczajnie zmusić.
Chcę
pracy, która będzie wypełniać moje życie – ale chcę też wypełniać moje życie
innymi sprawami poza pracą. Dopiero wtedy to będzie naprawdę pełne życie i
dopiero wtedy będę w stanie dać z siebie niesamowicie dużo – i w pracy, i poza
nią. Więc walczę – o równowagę. By nie zapominać o tym, co ważne.
Za
dwa dni na Stress Off Festivalu będę mówić o robieniu to-do list oraz o
skutecznym, wolnym (lub uwalniającym) od stresu planowaniu. Powiem, pewnie; i
chętnie się podzielę różnymi dobrymi rzeczami związanymi z to-do listami. Ale
to zapomnienie o psich urodzinach jest dodatkowym bodźcem, by na koniec wykładu
do zestawu porad „jak planować” dorzucić jeszcze takie słowa: czasem po prostu
odłóż to-do listę. I po prostu żyj. Bo życie bez listy jest możliwe, ale lista
bez życia – już nie.
I
może całe szczęście.
fot.
Pixabay
Może trzeba zwolnić i powiedzieć sobie "stop coś jest nie tak". Zrób sobie plan dnia i przeanalizuj które rzeczy są bardzo ważne, a które nie, i ułóż sobie je w kolejności... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo niestety nie powiedziałeś mi niczego, czego już bym nie robiła ;) Bo rzecz tu tkwi nie w tym, że się nie wie, co jest ważne lub nie i nie umie się priorytetować; tu właśnie chodzi mi o sytuację, gdy już masz naprawdę dobrze opanowane sprawy związane z priorytetowaniem, planowaniem, tworzeniem planu dnia, tygodnia i miesiąca, a mimo to... coś nagle nie zadziała. Nagle się zrobi małe oczko, które po chwili zmieni się w olbrzymią dziurę.
UsuńCzasem to kwestia pozwolenia, by zdominowały człowieka sprawy ważne i pilne kosztem tych ważnych, choć niepilnych; a czasem coś innego, co tkwi gdzieś głębiej i w ten sposób zaczyna dawać o sobie znać. Wiem już, co zawiniło w moim przypadku, i już to sobie poukładałam. Ale to czasem wymaga właśnie czasu: zobaczyć, jak szereg rzeczy, które nie powinny były się wydarzyć, bo przecież masz całą tę sferę planowo-priorytetową już opanowaną i ogarniętą, jednak się wydarza - i wreszcie pokazuje Ci, gdzie tkwi prawdziwy problem. Czasem, paradoksalnie, zapomnienie o czymś ważnym okazuje się potrzebną wskazówką.
Najważniejsze to skupiać się na tym, co ma dla nas największe znaczenie. Bardzo mądry tekst i dziękuję Ci za jego napisanie.
OdpowiedzUsuńTak, a czasem sprawdzać, czy w tym, co dla nas ważne, nie tkwi coś, co tę ważność psuje.
UsuńDziękuję, cieszę się, że przypadł Ci do gustu :)
Chociaż ostatnio mam natłok obowiązków, to staram się pamiętać o ważnych wydarzeniach (jeszcze nie zdarzyło mi się o żadnym zapomnieć), ale czas na odpoczynek, by sie przydał :)
OdpowiedzUsuńJa teraz znów bardziej dbam o czas na odpoczynek :) Tłumaczę sobie, że ktoś musi dotrzymywać psu towarzystwa w ogrodzie :D
Usuń