Po raz kolejny na przełomie końcówki starego i początku nowego roku zauważam w blogosferze sporo tekstów poświęconych noworocznym postanowieniom. Przeważają dwa skrajne podejścia: albo postanowienia noworoczne to absolutne must have, bez którego nie wejdziesz porządnie w kolejny rok kalendarzowy, albo totalna bzdura, której co bardziej podatni na popkulturowe trendy samorozwoju dają się zwieść i w efekcie psują sobie ten nowy rok. Ja jestem gdzieś pośrodku.
Tytułowe „postanowienia noworoczne są niczym” to parafraza pięknego zdania, które znalazłam w jednej z najlepszych lektur 2018 roku: „Sztuce dobrego życia” Rolfa Dobellego. Cytowany przez autora Dwight Eisenhower miał ponoć mawiać: „Plany są niczym. Planowanie jest wszystkim”. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami (jako osoba oburęczna mogę to zrobić bez problemu). Tak samo ma się kwestia noworocznych postanowień: są niczym. Czymś jest dopiero planowanie roku.
Mam za sobą licealno-studencki okres pod hasłem „postanowienia noworoczne”, czyli tradycyjnie: zestaw wielu życzeń i oczekiwań (często przyjętych odgórnie, bo moda, bo wypada, bo warto by według ogółu albo bo fajnie brzimą), ujętych z reguły bardzo ogólnie, bez ram czasowych i bez przemyślenia, jak to przełożyć na konkrety. Dopiero w drugiej połowie dwudziestki zaczęłam przyglądać się kwestii noworocznych postanowień uważnie, pod różnymi kątami, a w ciągu ostatnich paru lat dotarło do mnie bardzo wyraźnie: tak, noworoczne postanowienia to kompletna bzdura. Nie, wyznaczanie sobie celów i planowanie tego, co chce się osiągnąć w danym roku, to nie jest żadna bzdura. Problem tkwi w tym, że na poziomie werbalizacji postanowienia są postrzegane jako plany/cele, ale na poziomie projektowania pozostają dalej postanowieniami. Efekt – fiasko – nie powinien zatem dziwić.
SŁABE STRONY POSTANOWIEŃ
Cztery największe wady postanowień to ich ogólność, niedostosowanie do osoby, nieosadzenie w czasie i niepodzielenie na kawałki. Zobaczcie sami:
Ogólność
Tak właśnie jest z postanowieniami: to zestaw ładnie brzmiących haseł i życzeń, które nie zawierają konkretów. Na przykład: schudnę (fajnie, ale jak i co zrobisz potem, by znów nie utyć?), będę dbać o relacje z bliskimi (OK, a jak?), będę się rozwijać zawodowo (czyli?), będę dużo czytać (ile, czego, gdzie?); ukulturalnię się (znaczy: teatr czy brak przekleństw?); uporządkuję swoje finanse. Bardzo ładnie brzmi, prawda? Prawda. I daje bardzo szerokie pole do interpretacji, za to żadnych wskazówek i podpowiedzi, też prawda? Też prawda. Wyniki na koniec roku: schudłam dwa kilogramy (i przytyłam pięć, bo po schudnięciu znów jadłam wszystko jak leci); spotkałam się dwa razy z koleżanką A i trzy razy z kolegą B (w grudniu przed świętami, żeby odhaczyć postanowienie); zawodowo… utrzymałam pracę; czytanie – było, ale nie wiem, czy to dużo, czy mało, poza tym ciągle pozostaje wrażenie, że lektury dobrane z doskoku; byłam w teatrze (półtora raza: raz na spektaklu, raz po repertuar); uporządkowanie finansów – nadal mam stary debet, ale za to nie mam nowego.
Tylko skakać z radości.
Druga wada – niedostosowanie do osoby. Fajnie mieć postanowienia, które są na topie, są popularne i dają dużo lajków na fejsie. Gorzej, jeśli mimo swojej lajkolubności w gruncie rzeczy nie są tym, o co chodzi mnie jako konkretnej, pojedynczej i indywidualnej mnie. Schudnąć – a może ja wcale nie chcę schudnąć, nawet jeśli teoretycznie powinnam? Częste podróżowanie – a może ja wcale nie lubię podróżować albo akurat w tym roku, z jakiegoś powodu, zamiast podróży wolę zostać na miejscu? Bogate życie towarzyskie czy czytanie wszystkich najnowszych, świeżo wydanych powieści – a może wolę mniejsze grono znajomych i lubię czytać przede wszystkim literaturę dziewiętnastowieczną? A może największym wyzwaniem na 2019 będzie zrobienie czegoś, co innym wyda się zupełnie błahe, za to dla mnie ma ogromne znaczenie?
Dobry plan na nowy rok wymaga wsłuchania się w siebie, a następnie świadomego odrzucania wszystkiego, co konkretny planujący człowiek uzna za nieważne, niepotrzebne lub zwyczajnie nieciekawe. Nie według innych – według siebie. Wbrew pozorom to wcale nie jest łatwa umiejętność i na dobrą sprawę ćwiczymy ją przez całe życie; przełom noworoczny to po prostu jeden z momentów szczególnie inspirujących do przemyślenia, czego się chce – czego ja chcę, nie inni.
Nieosadzenie w czasie
Z nieosadzeniem w czasie wiąże się czwarta wada noworocznych postanowień – niepodzielenie na kawałki. Czyli znów: wszystko, naraz, hurtem, w całości. To trochę tak, jakby przyprowadzić dziecko do pierwszej klasy podstawówki i oczekiwać, że po pierwszym dniu będzie znało cały alfabet, po drugim – płynnie czytało i pisało, a po trzecim samodzielnie tworzyło wielostronicowe wypracowania. Głupie, prawda? A jednak sobie nie przyznajemy prawa, jakie ma (powinien mieć) każdy uczeń i każdy wprowadzający zmiany człowiek: prawa do osiągania kolejnych umiejętności po kawałku, krok po kroku. Nie. Postanowienia noworoczne powinny mieć formę instant, jak chińskie zupki: zalać, zamieszać, zjeść (i się zatruć).
Mam znajomego, którego ulubione powiedzenie brzmi: wszystko można, tylko małą łyżeczką. Ogromnie lubię tę jego małą łyżeczkę. Tak: po kawałku, krok po kroku, etapami.
Dobre strony postanowień noworocznych? No cóż… ładnie wyglądają pierwszego stycznia. Tak do szóstego albo dwunastego. Potem wyglądają coraz gorzej. Mniej więcej w marcu zaczynają przypominać Freddy’ego Kruegera.
PLANOWAĆ, A NIE POSTANAWIAĆ
Nie uważam, aby robienie planów i projektowanie sobie danego roku, miesiąca czy tygodnia było bezsensowne. Jasne, trzeba się liczyć z przypadkiem, z nieoczekiwanymi wydarzeniami, z niespodziewankami ze strony innych ludzi etc., ale jeśli kierować się tylko tym, to najlepiej siąść i nic nie robić, bo nawet pójście na studia czy podjęcie pracy byłoby w tym ujęciu bez sensu. Planowanie to chwytanie marzeń za pyszczek i zmuszanie, by choć trochę stały się realne. Wolę mieć marzenie urzeczywistnione w dziesięciu procentach niż nieurzeczywistnione w stu.
Od dwóch lat moje noworoczne zapiski są coraz bardziej planami i planowaniem, a nie postanowieniami. Nastawiam się na konkretyzowanie – co, gdzie, ile razy, w jaki sposób, od kiedy, do kiedy. Jasne, trudno to zawrzeć w spisie na cały rok (można by oszaleć przy notowaniu) – ale właśnie dlatego po zaplanowaniu roku nadchodzi czas planowania miesiąca, potem tygodnia, a potem każdego dnia. Tak, to pachnie control freakiem (dzień dobry!). Ale smutny control freak od szczęśliwego control freaka różni się podejściem do list, planów i planowań: smutny control freak postrzega je jako jedyną barierę między sobą a strasznym, nieskontrolowanym i destrukcyjnym światem; szczęśliwy control freak widzi je jako wsparcie w realizowaniu tego, o czym marzy. Świat i tak pozostanie nieskontrolowany. Ale swój mały ogródek można uprawiać. (Niedawno uświadomiłam sobie, że wreszcie przestałam być smutnym control freakiem i stałam się szczęśliwym control freakiem, więc teraz mam ochotę dzielić się tą radością).
Tworzenie planów i rozplanowywanie planów (celów) to nie jest jakaś wyższa szkoła jazdy, ale na pewno wymaga paru ćwiczeń; poza tym to coś, czego człowiek uczy się przez całe życie i co ciągle może ulepszać – to dobra wiadomość, bo oznacza, że planowanie jest umiejętnością dostępną dla każdego, a nie jakąś wyjątkową zdolnością, z którą tylko wybrańcom przyszło się urodzić. Zła wiadomość jest taka, że planowanie wymaga pracy – a praca to z kolei coś, o czym postanowienia noworoczne zapominają kompletnie. I to kolejny powód, dla których obecnie postanowień noworocznych nie cierpię, za to uwielbiam noworoczne planowanie.
Na koniec powiedzmy sobie szczerze: w przeciwieństwie do postanowień noworocznych planowanie można zacząć w każdym momencie; po prostu Nowy Rok jest jednym z tych przełomowych momentów, w których łatwiej zrobić podsumowanie jakiegoś etapu życia i pomyśleć o kolejnym. Niektórzy robią to w okolicach urodzin, inni w zupełnie indywidualnie wybranym czasie. Tadeusz Konwicki w „Małej apokalipsie” stwierdzał, że każdy ma swój osobisty koniec roku, a jego bohater miał go akurat w lipcu. U mnie osobisty koniec roku zbiega się z rokiem kalendarzowym, być może dlatego, że chwilę wcześniej mam urodziny i pod koniec grudnia najlepiej mi się robi podsumowania wszystkiego. Zresztą tak naprawdę to również wtedy robię plany na kolejny rok – nie 31 grudnia czy 1 stycznia, tylko ładnych parę dni wcześniej, i poświęcam na to trochę czasu oraz energii.
Ale o tym, jak skutecznie zaplanować rok, napiszę osobno w kolejnym poście. Może się komuś przyda – zwłaszcza gdy opadną zachwyty nad świeżo zrobionymi noworocznymi postanowieniami i pojawi się potrzeba czegoś bardziej realnego.
zdjęcia: PEXELS
Ja raczej nie spisuje moich postanowień, zwyczajnie trzeba dążyć do marzeń tych małych i dużych i cieszyć się z życia ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Ja spisuję, tak mi się lepiej marzy i lepiej realizuje te marzenia :) Jeśli się spisywania nie czuje, to jasne, radości z tego nie będzie; ale jeśli się to czuje - to radocha i cieszenie się z samego planowania są już olbrzymie :D
UsuńTeż pozdrawiam, ciepło się przyda (u mnie śnieg).
Ponieważ jestem osobą spontaniczną, nie lubię planów i postanowień. Nie będę paliła od..., będę ćwiczyła od... to bzdura.Pewne rzeczy należy zacząć tutaj i teraz. Nawet jak się czasami nie uda, to zaciskamy zęby i od już od teraz...
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu planowanie i spontaniczność nie muszą sobie przeczyć, samo planowanie zaś pozwala często uchronić spontaniczność przed, z jednej strony, chaosem, z drugiej - przed poczuciem, że moje spontaniczne decyzje prowadzą każda w inną stronę.
UsuńStanowczo się natomiast nie zgadzam, że postanowienia "od dziś/jutra będą to czy owo" to bzdura. OK, dla Ciebie może to być bzdura, ale dla innej osoby nie. Są tacy, którzy potrzebują zaplanowania, zapisania, opracowania - w głowie czy na piśmie - bo tak im się lepiej działa. Ja akurat należę do grupy mocno uwielbiającej plany i planowanie, a spontaniczność toleruję tylko w konkretnych sytuacjach ;)
Ja jestem zdania, że postanowienia noworoczne są nic nie warte jeśli ich nie realizujemy. Ja za każdym razem mam konkretny plan, który realizuje, dzięki czemu rok kończę z poczuciem satysfakcji i nowymi celami :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
www.just-do-one-step.pl
Właśnie dlatego opowiadam się za planami i planowaniem, a nie ogólnymi i mało pomocnymi postanowieniami :) Poza tym niektóre cele warto powtórzyć i/lub kontynuować - a to też coś, co przy haśle "postanowienia noworoczne" umyka.
UsuńPozdrawiam, potraktuj na serio tę uwagę o postowym tutorialu o cieniach :)
ja nie spisuję swoich postanowień, bo na ogół to jedna lub dwie rzeczy ( jestem realistką, wiem, że więcej mi się nie uda na 100%;) ) Rozbijam je za to na małe kroki i staram się bardzo konsekwentnie je realizować akceptując małe porażki po drodze :)
OdpowiedzUsuńLiczy się jakość, a nie liczba, więc lepsze dwa naprawdę Twoje niż setka cudzych postanowień :) A rozbijanie na małe kroki to jeden z najlepszych kroków, jakie można podjąć, popieram!
UsuńJa niczego nie planuję, ani niczego nie postanawiam. Nie chodzę też z kalendarzami, zeszytami itd., aby wszystko zapisywać. Jak coś chcę zrobić to robię. Staram się jak najlepiej wykorzystać to co jest tu i teraz, a nie wybierać nazbyt w przyszłość. Ale każdy ma swoje własne metody. Grunt, żeby były skuteczne :)
OdpowiedzUsuńMnie się akurat najlepiej pracuje z marzeniami i całą resztą, gdy to rozpisuję i rozplanowuję, więc zgadzam się - grunt, żeby metoda była skuteczna :)
UsuńO ile z planowaniem u mnie bywa róznie, o tyle z realizacją marzeń i wytyczanie celów jest dużo lepiej. NIe robię typowym postanowień noworocznych, za to planuję, co chcę w danym roku osiągnąć. I zazwyczaj mi sie udaje, o ile nie natrafiam na przeszkody typu siła wyższa, czyli np. brak fachowców do remontu starego domu.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to jest to, co jest mi bliższe - planowanie, co chcę w danym roku (czy innym okresie) osiągnąć. Udaje się różnie, po drodze wpadają też rzeczy nieplanowane (co również bywa świetne), ale mam poczucie, że mam jakiś wpływ na to, co mnie spotyka.
UsuńCo do remontów - łączę się w remontowym bólu i cieszę się, że mam fachowca domowego. Inaczej byłoby strasznie.
Domoweg fachowca też mam, ale potrzebujemy więszej ekipy, bo i remont z tych generalnych (w sumie to nawet nie remont a adaptacja strychu w 150-letniej chałupie na zboczu góry)
UsuńOj, to rzeczywiście sprawa wymagająca profesjonalnego zespołu. To życzę, żeby się jak najszybciej taka ekipa znalazła, i to nie, cytując ogłoszenia fejsbukowe, za milion monet.
Usuńnie robię postanowień, bo i tak robię wszystko to co chcę, a nie mam jakiegoś przymusu żeby "coś" zrobić
OdpowiedzUsuńO, a wiesz, to też jest ciekawe spostrzeżenie - postanowienia jako przymus (w przeciwieństwie do nich plany są właśnie tym, czego się chce lub odpowiedzią na jakieś chcenie).
UsuńOsobiscie uwazam ze cele i gole powinnismi stawiac sobie caly czas a nie tylko jako postanowienia noworoczne! Powinnismy swietowac nowy rok jako swieto ale jesli chodzi o postanowienia to sama ich nigdy nie stawiam sobie :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post i podoba mi sie twoj design ;) Happy New Year!!
Zgadzam się, właśnie dlatego postanowienia nie są dla mnie równoznaczne z planami. Nowy rok może być świetnym momentem na zgromadzenie nowych planów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby je na bieżąco aktualizować i dodawać do nich nowe pomysły, niekoniecznie do zrealizowania wyłącznie do grudnia danego roku.
UsuńDziękuję ) I wzajemnie, wszystkiego najlepszego w 2019 (i nie tylko)!
Postanowienia noworoczne zrobiłam w tym roku :) wcześniej nie robiłam.
OdpowiedzUsuńhttps://sk-artist.blogspot.com/
To powodzenia z ich realizacją, niech jak najbardziej okażą się planami do wprowadzenia w życie! :)
UsuńAch te postanowienia noworoczne... Tego co napisałaś uczę się od zeszłego roku. Planować na rok, a nie na nowy rok, rozkładać na mniejsze części, nie wszystko na raz, dobrze je przemyśleć i precyzyjnie formułować. Nigdy nie lubiłam postanowień noworocznych, bo miałam wrażenie, że one bardziej dobijają i uświadamiają Ci jak bardzo są one dla Ciebie nieosiągalne. Kurs angielskiego? Świetnie, codziennie przez 15 dni będziesz go robiła, a 16 już nie dasz rady. 17 już będziesz miała żal za 16, więc odłożysz na tydzień i... Wszyscy wiemy jak to się kończy.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony planowanie roku nie jest łatwe. Przykro też, że otoczenie nie pomaga i raczej uważa, że "przesadzam" i "jak nie zaczniesz na początku roku to nie zaczniesz wcale". Dzisiaj wiem, że to bzdura - jak wszystko zacznę w styczniu to nie ma siły, wszystkiego nie skończę. Za to jeśli rozplanuję, że coś zrobię w styczniu, coś w czerwcu, a coś zacznę we wrześniu to brzmi znacznie rozsądniej i daje o wiele większe szanse realizacji. ;)
Dzięki za ten post!
Coś w tym jest, masz rację - postanowienia noworoczne (te "tradycyjne") potrafią dobić :) No i często zakładają, że zmieniasz życie do góry nogami, tak jakby nie było w tym dotychczasowym niczego, co warto kontynuować.
UsuńTak, planowanie nie jest łatwe - to coś, czego człowiek uczy się całe życie (ale za to jaka wciągająca jest ta nauka!). A założenie, że jak nie od początku roku, to w ogóle, jest zdecydowanie bzdurne - włącza się w to magiczne myślenie, zgodnie z którym nieudany poniedziałek oznacza nieudany cały tydzień, nieudany pierwszy dzień roku - zawalony rok etc. Na szczęście rzeczywistość wygląda inaczej. A zaczynanie czegoś na siłę od 1 stycznia, bez uwzględniania różnorodnych spraw, to najlepszy przepis na porażkę ;)
Cieszę się, że post Ci się podobał, dzięki! :)
Bardzo mnie to irytuje, że wraz z Nowym Rokiem, ludzie szaleją, kupują planery i zapisują miliny celów i planów. Trochę to sztuczne dla mnie, ja działam od razu. Jeśli chce to zmienić, może to być wtorkowe południe np w maju :)
OdpowiedzUsuńDla wielu osób Nowy Rok jest bodźcem do prywatnych podsumowywań i zastanawiania się, czego chcą dalej - tylko niestety często jest też jedynym w roku bodźcem. Ja lubię Nowy Rok jako punkt podsumowywań i kolejnych planowań, ale jest w tym też miejsce na kontynuowanie tego, co w zeszłym roku było dobre.
UsuńJasne, jeśli czegoś chcesz, warto działać od razu - o ile się da. Ale wiele spraw jest takich, że wymaga albo rozłożenia w czasie, albo poczekania do jakiegoś momentu. Ja na przykład chcę zrobić kurs pewnego języka - w zeszłym roku, gdy na to wpadłam, uznałam, że już się nie wyrobię czasowo, więc teraz czekam na moment, w którym rozpocznie się kurs. A jeśli się nie rozpocznie, poszukam gdzie indziej lub zacznę uczyć się sama - ale wiem, że to jest coś, co w tym roku zamierzam zrealizować.
Co do planerów, to mnie już nie pasuje żadna odgórnie wytyczona forma kalendarza / notesu - dlatego uwielbiam poetykę Bullet Journala, w moim notesie w kropki sama sobie wymyślam, jakich kategorii, tabelek etc. potrzebuję. Lepsze niż zwykły kalendarz :D
planowanie to dobra rzecz. jednak przy planowaniu trzeba jednak zachowac trzezwosc umyslu. czesto jest tak, ze duzo rzeczy sobie zaplanujemy, rozpiszemy a pozniej nie mamy czasu na dzialanie - bo zwyczajnie nam sie nie chce. super, ze wspomnialas o konkretach ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie postanowienia noworoczne właśnie mają te wady, że są postanowieniami nie realizowanymi. To plany, które piszemy z myslą, że "fajnie by było gdyby się udało". Nie ma nastawienia "uda się".
OdpowiedzUsuńDlatego nie robię postanowień noworocznych i nie powtarzam w kółko "Nowy Rok - Nowa Ja". Nowy Rok nie zmieni mnie o 180 stopni. Sama muszę się zmienić. I sama muszę coś zrobić, a nie tylko czekać aż się stanie.
Pozdrawiam :)