Jak pisałam ostatnio, prokrastynacja jest przypadłością, która potrafi nieźle człowiekowi utrudnić i unieprzyjemnić życie. Prokrastynacji nie da się tak po prostu powiedzieć: „Spadaj, lala, nikt cię tu nie chce”. Trochę przypomina kleszcza: gdy już raz capnie, nie chce odcapnąć, a pozbycie się jej wymaga ostrożności i umiejętności, inaczej bowiem więcej z tego szkód niż pożytku. Żeby wygrać w walce z prokrastynacją, trzeba mieć przebiegłość polityka wciskającego nam spleśniałą kiełbasę wyborczą, wytrwałość zdesperowanego studenta stojącego w kolejce do kserokopiarki oraz siłę książkoholika, który na wyprzedaży za złotówkę upolował całą bibliotekę i teraz chce ją dotaszczyć do domu.

Jednym słowem, nie jest łatwo. Ale też nikt nie powiedział, że ma być łatwo (niestety).

Od dłuższego czasu zbieram i testuję sposoby na zwalczanie prokrastynacji, wymyślam nowe, szukam kolejnych i sprawdzam cudze. Jestem otwarta na propozycje – Wielka Księga Sztuki Wojny z Prokrastynacją ma do zapisania jeszcze wiele wolnych stron. Na razie jako metody sprawdzone i skuteczne (przynajmniej w moim przypadku) mogę polecić tę dziesiątkę (każdej z nich nadałam indywidualną, niepowtarzalną albo nie aż tak powtarzalną nazwę – żeby im było miło, a mnie weselej):

1. TO-DO IS TO BE DONE!

Czyli lista rzeczy do zrobienia (tak! To-do listy rządzą!). To-do lista to niezbędnik dla osoby dotkniętej prokrastynacją (przypominam o Osobistym Teście Wyczuwającym Prokrastynację, jeśli jeszcze nie masz pewności, czy na to cierpisz). Najlepiej najpierw zrobić spis wszystkiego, co jest prokrastynowane, podzielić to według ćwiartek (o czterech ćwiartkach pisałam kiedyś tutaj, poza tym najbliższy post przegląd to-do list też właśnie im poświęcę) i zająć się tym, co ważne i pilne, a potem tym, co pilne, choć nieważne (żeby przestało zalegać).

Niestety prokrastynacja znalazła sprytny sposób na radzenie sobie z listami spraw do załatwienia: chowa te listy do segregatorów, szuflad, gdzieś na spód papierzysk. Lista schowana to lista stracona, bo czego oczy nie widzą i mózg nie musi ciągle rejestrować, tego prokrastynujący radośnie nie pamięta – ale ma czyste sumienie, przecież spisał, co musi zrobić, no i przecież się do robienia przygotowuje! Nie. Lista musi być na wierzchu, najlepiej zawieszona tak, by stale pchała się przed oczy i wrzeszczała wizualnie: „Rób mnie!”. Na uczelni swoje listy powiesiłam na korkowej tablicy, na którą nie dam rady nie patrzeć. Bullet Journal rozplanowałam tak, że trudno ignorować zapisane plany (i do tego niemal zawsze noszę go ze sobą). Kartkę z planem dziennym kładę sobie na biurku, żeby ciągle mi przeszkadzała i nie pozwoliła się odprokrastynować. Pomaga. Nie twierdzę, że w stu procentach, ale jednak pomaga.


2. TŁUCZANKI

Rozbijanie dużych zadań na mniejsze. Zdecydowanie działa, zwłaszcza w połączeniu z to-do listą: im mniejsze zadania częściowe, tym wprawdzie początkowo niby więcej do zrobienia, lecz na dłuższą metę – tym szybciej widoczne wyniki (bo kolejne małe fragmenty zostały załatwione) i tym większe poczucie sprawczości (bo kolejne zadania z to-do listy zostają odhaczone). Łatwiej się też zmobilizować: przecież, tłumaczy się swojemu mózgowi, zrobię na razie tylko takie jedno drobne, o, już jest, a teraz to i tamto drobne, zajmie chwilę, o, są... Naprawdę działa, ale jest jedno „ale”: niekiedy taka duża liczba małych zadań może przytłoczyć (bo tego tyyyleee), więc lepiej najpierw podzielić wszystko na kilka mniejszych elementów, a potem pokawałkować na drobnicę tylko pierwszy mniejszy element.

Czasem rozpisuję albo rozplanowuję w głowie jakieś sprawy w formie koszmarnie małych, drobnych kroków, bo dopiero to pomaga mi w ogóle zacząć. Pierwsze rzeczy mogą być wręcz bzdurne albo zrobione po drodze (na przykład punkt brzmiący: „Spisać plan działania” – czyli już to właściwie masz). Niekiedy pomocne jest też drobne oszustwo: wpisanie na listę dwóch albo trzech rzeczy, które właśnie zostały zrobione. Dzięki temu to-do lista nie wygląda tak koszmarnie przytłaczająco – w końcu jakieś skreślanki już są (w takim przypadku lepiej rozmyślnie porozmieszczać je w kilku miejscach spisu, na przykład jedno na samej górze, dwa w środku, jedno na końcu; takie skreślone zadania w różnych punktach bardziej odciążają to-do listę wizualnie – i psychicznie! – niż kilka skreśleń jedno po drugim. To-do lista, która ma wielki nieposkreślany zadek hipopotama, wcale nie motywuje. Chyba że ktoś lubi zadki hipopotama).

3. NAKŁADKA WSKAZÓWKOWA

Wyznaczanie ram czasowych na start i na zakończenie – bardzo pomaga. Jeśli się przychodzi do pracy z myślą o prokrastynowanym działaniu i o tym, że powinno się do niego zabrać już, teraz, zaraz, to kolejne minuty i godziny spędza się na myśleniu o tym, jak bardzo powinno się to zrobić i jak się nie chce albo że się to zrobi, tylko najpierw zrobi się tamto... a w ogóle to głowa boli i trzeba dziś wcześniej iść do domu.

Wycwaniłam się (tak sprytnie, że sama daję się na to nabrać): po przyjściu do pracy wyznaczam sobie godzinę, o której wykonam tę „tak nie mogę się do tego zabrać” czynność. Nie za wcześnie – przynajmniej sześćdziesiąt minut po rozpoczęciu urzędowania. I zanim określona pora nadejdzie, spokojnie, bez poczucia winy robię coś innego, a po głowie nie chodzi mi „powinnam jednak tamto... owamto tyle czeka, trzeba by już...”. Zauważyłam też, że czasem (nie zawsze, ale się zdarza), gdy już nadejdzie wyznaczona godzina, ja psychicznie jestem nastawiona na tę „tak nie mogę się do niej zabrać” sprawę i jakoś łatwiej się ją załatwia. Może dlatego, że mam spory zapas energii, którą wcześniej zużywałam na pełne poczucia winy myśli, na ich przeganianie i na szukanie wymówek, dlaczego wciąż coś odkładam.

4. MARCHEWA!

Marchewa, czyli marchewki, czyli nagrody (bo prokrastynacja przedstawia mózgowi zadanie jako kij, którym człowiek będzie się samodzielnie okładał. Taka wizja zniechęca nawet zdeklarowanych masochistów).

Nagrody za drobne części danego zadania powinny być możliwie niedrogie, łatwe do załatwienia, ale odpowiednio kuszące. Nagrody za zrealizowanie całego zadania albo jego dużej części muszą już być bardziej wypasione, żeby naprawdę miało się na nie chrapkę (to zmobilizuje do ruszenia z robotą) i by naprawdę się poczuło, że coś się zdobyło za swoją ciężką pracę.

Przy odchudzaniu wyznaczyłam sobie nagrodę za każdy zgubiony kilogram (ostatnio była to kolejna książka Dahla). Za to gdy dojdę do pewnej konkretnej wagi, mam obiecany pewien konkretny ciuch, o którym marzę. Za załatwienie prokrastynowanej sprawy w pracy mogę dostać od siebie spokojny wieczór z książką lub czasopismem albo czekoladę (i to byłoby na tyle, jeśli chodzi o odchudzanie... Chyba należałoby dodać, że nagrody nie powinny podstawiać sobie wzajemnie nóg, ale cóż...).


5. SPIS STRACHÓW

Lista rzeczy, które wzbudzają lęk, są prokrastynowane, nie można się do nich zabrać. Pomysł zaczerpnęłam ze „Zwyczajnego życia” Chmielewskiej – Tereska, główna bohaterka, za każdym razem, gdy życie ją przytłaczało, robiła listę takich swoich strachów. Działało (dlaczego, patrz punkt poniżej). W przypadku prokrastynacji Spis Strachów pozwala też spojrzeć dokładnie na sytuację, zobaczyć, co jest do zrobienia, uspokoić się, bo jednak nie ma tego tak koszmarnie dużo i to wcale nie takie straszne – albo odwrotnie, właśnie się przerazić, że jest tego tak makabrycznie dużo i trzeba w końcu ruszyć cztery litery, bo będzie katastrofa.

6. POGROMCY DUCHÓW

Drugą częścią robionych przez Tereskę list strachów było racjonalizowanie problemów, oglądanie ich z różnych stron, szukanie rozwiązań albo po prostu... godzenie się z nimi i wyciąganie wniosków (na przykład gdy matka jednego z pobierających korepetycje dzieci bezczelnie oszukała Tereskę przy wypłacie. No trudno, już się nic nie dało zrobić, więc po prostu z tym bachorem i z tą babą nigdy więcej nie można się zadawać, choćby smarkula całe życie miała siedzieć w tej samej klasie).

W przypadku prokrastynacji Pogromcy Duchów to lista sposobów, w jakie można zwalczyć lęki, obawy i prokrastynujące nastroje ze Spisu Strachów, powody, dla których nie warto się obawiać, a także... zagrożenia, jakie niesie ze sobą dalsze prokrastynowanie, zagrożenia gorsze niż same prokrastynowane sprawy.

7. BUDDA BY SIĘ OGARNĄŁ

Medytacja. Nie trzeba być buddystką, by po nią sięgnąć. Medytacja niesamowicie uspokaja mózg (po pierwszej byłam zdumiona, że niemal tydzień utrzymuje mi się pewien stan wyciszenia wewnętrznego) i pozwala nieco (albo o wiele) klarowniej zobaczyć różne sprawy – w tym własne lęki i odwlekania. Problematyczny opór przed działaniem też ulega zawieszeniu. Warto spróbować.

A jak nie medytacja, to...


8. NIECH ZIELSKO CIĘ PROWADZI
Nie, nie proponuję popalania zielska w ramach walki z prokrastynacją, serio. Zielsko to wszelkie trawy, krzewy, drzewa – jednym słowem, roślinność za domem. Najlepiej ze ścieżką dokądś. Czyli: idź na spacer. Spacer wśród zieleni, z dala od laptopa, biura czy domu, potrafi wyciszyć mózg, zobaczyć wyraźniej własne niepokoje, jednocześnie zaś nabrać do nich trochę dystansu. A brak dystansu to jeden z elementów, dla których prokrastynacja rozrasta się niczym chwast.

9. INFRASTRUKTUROWNIK
Zasada niektórych fachowców: zaczynam robić, a potem latam dookoła i szukam narzędzi, a potem orientuję się, że nie mam tych materiałów, tych i tamtych, i ciągle biegnę albo jadę je kupić – jest zasadą złą. I chyba stanowi swego rodzaju zasłonę dymną dla prokrastynatorów, którym miotanie się w poszukiwaniu narzędzi do zrobienia czegoś służy do odwlekania samego robienia.

Więc nie. Najpierw przygotowanie infrastruktury – czyli narzędzi i miejsca pracy, potem działanie. Plus porządek – chociaż sama jestem niezłą bałaganiarą, od pewnego czasu coraz bardziej doceniam porządek, zwłaszcza ten na wierzchu (biurko), bo gdy na wejściu do biura, gabinetu czy pokoju wita Cię kipisz pomieszanych papierów, odechciewa się wszystkiego. A prokrastynacja podsuwa słodko: „Chodź, zrobimy sobie superdokładne sprzątanie biurka, wraz z pucowaniem go pod spodem i wylizywaniem kurzu spomiędzy fug na podłodze”. Trzy dni później dalej prokrastynująco sprzątasz biurko, a prokrastynowane sprawy zaczynają pleśnieć i przygotowywać się do ogłoszenia niepodległości...

Podsumowując: porządek tak, ale raz na dobre i z regularnym (codziennym) porządkowaniem na bieżąco. Zwłaszcza przed wyjściem. W domu dalej jestem bałaganiarska, ale przed wyjściem z uczelni od paru miesięcy pilnuję twardo: biurko ma być czyste. Laptop, myszka z podkładką, telefon i nic więcej. Sterta papierów w szufladzie to wprawdzie też nie za dobra rzecz (jeszcze je ogarnę, słowo), ale przynajmniej nie dostaję nimi w twarz zaraz po wejściu do gabinetu.

Niestety to uporządkowanie szuflady, do której wkładam ważne bieżące dokumenty, nadal skutecznie prokrastynuję.


10. KOPANKA
Coś, co wreszcie popycha do działania, daje kopa, zbiera rozproszoną motywację. Jakieś słowo, zdanie, sygnał, cytat, pora dnia, sprzyjająca okoliczność, którą można wywoływać. Cokolwiek. Każdy musi znaleźć swoją Kopankę. Mnie pomaga wywieszona na korkowej tablicy lista rzeczy do załatwienia, przywoływanie w pamięci znacznie „straszniejszych spraw”, które jednak ogarnęłam, załatwiłam, pokonałam, wyobrażanie sobie, jak będzie cudownie, gdy to z siebie wreszcie zepchnę, a także przypominanie sobie, jak to w innej, równie prokrastynowanej sprawie wystarczyło wreszcie usiąść do roboty i nagle się okazywało, że to całkiem proste, mało bolesne i nawet ma przyjemne momenty.

Mocną kopanką są też dla mnie słowa, które ponoć wypowiedział Benjamin Disraeli: „Życie jest zbyt krótkie, by było małe”. Otóż to. Nie chcę małego życia – a prokrastynacja ogromnie je pomniejsza.

Ostatnio zaś pomógł mi koszmar – śniło mi się, że jeden z dobrych znajomych z pracy wysłał mi SMS z opisem, jak to beznadziejnie się ze mną pracuje, bo wszystko odkładam na potem, nic nie robię i w ogóle terminy u mnie leżą i kwiczą. Nie uwierzycie, z jaką energią i potrzebą działania się obudziłam. Ale na koszmary-Kopanki nie umiem niestety podać skutecznej recepty.

Znacie któryś z tych sposobów, wykorzystujecie? Macie inne? Podrzućcie, może mi też pomogą.

fot. z nowo odkrytego, cudownego PEXELS: stąd, stąd, stąd, stąd i stąd

35 komentarzy:

  1. OOO muszę poprzedni wpis nadrobić o tej przypadłości!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie słyszałam.Dobre. Sama mam dwie listy. Książkowa i zakupowa. Czas zacząć się dokształcać.Sięgnę po wcześniejsze artykuły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będzie się dobrze czytało :) Ja książkowych mam kilka: lista książek przeczytanych w ogóle, książek fachowych, książek do kupienia. Zakupowe są dobre, bo w sklepie najpotrzebniejsze produkty lubią "się zapominać" i potem się wściekam w domu, że nie wzięłam tego czy tamtego. (Poza tym łatwiej pilnować wydatków... teoretycznie).

      Usuń
  3. Listy to-do robię i bardzo je sobie chwalę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajne zestawienie sposobów na prokrastynację - mam z nią trochę problem, więc pewnie skorzystam. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech się przyda i pogoni Twoją prokrastynację gdzie pieprz rośnie :)

      Usuń
  5. Nigdy o tym nie słyszałam i mysle , że większąsć naszego społeczeństwa przeżyłoto .

    https://emi-skucinska.blogspot.com/2018/08/motylek.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że sporą część ludzi to dotyka przynajmniej raz na jakiś czas. Gorzej, gdy zaczyna być Twoim stałym elementem stylu (nie)pracy.

      Usuń
  6. Nie cierpie na to schorzenie, ale listy to do bardzo ulatwiaja mi porzadek ;) Pomocny wpis :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz szczęście - być może listy dobrze Cię chronią!
      Dzięki :)

      Usuń
  7. Wiele z tego robię - listy (koniecznie na wierzchu! :D), ale też przygotowanie miejsca pracy, małe marchewki... PROKRASTYNACJĘ TRZEBA POKONYWAĆ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba! I jaka to wygoda - mieć pretekst, by dawać sobie małe (albo i duże) marchewki :)
      Tak, listy na wierzchu. Już się nacięłam na listy, które skutecznie chowałam sama przed sobą.

      Usuń
  8. Dla mnie najważniejsze jest notowanie i zapisywanie wszystkiego co mam zrobić na tablicy lub na trello, wiem wtedy co mam dzisiaj zrobić i jakoś się udaje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam trello, ale zapisywanie na tablicy (albo wieszanie na niej notatek na kartkach) jest zdecydowanie dobre. Plus notatnik zawsze w torebce, torbie czy kieszeni. Niezła jest też aplikacja "Wunderlist", tylko że ja zdecydowanie wolę formę ręczną :)

      Usuń
  9. Fantastyczne zestawienie i cenne rady :) Listy to do robię od jakiegoś czasu i dzielnie wykreślam z nich kolejne punkty. Inna rzecz, że planuję więcej, niż jestem w stanie zrobić i zwykle karteczka wystarcza mi na kilka dni zamiast na jeden ;) Dzielenie trudnych zadań na mniejsze to też świetny sposób na przełamanie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, cieszę się :) A wiesz, z planowaniem mam to samo - planuję więcej, niż jestem w stanie zrobić. Zaczynam już nad tym powoli pracować, na przykład planuję wieczorem, gdy jestem zmęczona - wtedy organizm trochę stopuje mózg. Gdy planuję rano, wydaje mi się, że mam tyyyleee mocy przerobowych i ze sto godzin w dobie zamiast dwudziestu czterech...
      Rozbijanie zadań - tak, to naprawdę świetnie działa. Inaczej w życiu nie zrobiłabym pewnych rzeczy.

      Usuń
  10. Bardzo cenne wskazówki, u mnie najlepiej sprawdza się wyrobienie nawyku, bo wówczas działam i nie myślę czy mi się chce, czy nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli się przydadzą, to świetnie :) Tak, nawyki bardzo pomagają, tylko jeszcze trzeba je porządnie wyrobić ;)

      Usuń
  11. Wpis bardzo potrzebny i poważny, ale rozbawiło mnie mimo wszystko stwierdzenie zielsko Cię poprowadzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozbawienie było wliczone w cenę wpisu :D Cieszę się, że post mógł się i przydać, i wywołać uśmiech na twarzy!

      Usuń
  12. U mnie najlepiej sprawdza się lista to do ;) Mam jakieś poczucie obowiązku odhaczyć jak najwięcej czynności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też ma poczucie obowiązku, ale jeśli nie widzę listy to-do, poczucie obowiązku udaje, że niczego nie pamięta ;) W każdym razie lista to podstawa - bez niej pozostałe sposoby mało mi pomagają.

      Usuń
  13. Sama walczę z prokrastynacją i ,,ostatniochwilizmem" od wielu,wielu lat. Sama robię listy ,,to do" ale nie wiele mi pomagają...
    Wypróbuję któreś z Twoich sposobów 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ostatniochwilizm" to też piękna nazwa (może wyprze prokrastynację?). Popróbuj tych sposobów, może któryś wspomoże Twoją to-do listę, powodzenia! :)

      Usuń
  14. Ja najbardziej lubię robić właśnie tskie listy gdzie wszystko dziele na mniejsze rzeczy. Oczywiście wszystko musi ładnie i estetycznie wyglądać wiec nawet miejscem na kwadraciki w których pojawią się ptaszki muszą się znaleźć. I każdy ptaszek motywuje i daje poczucie że nareszcie coś robimy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje listy muszą pięknie wyglądać! Ja zaczęłam używać całej masy kolorowych cienkopisów i robię różne formy znaczków, a potem flamastrem w innym niż wykorzystany cienkopis kolorze skreślam. W czerwcu kupiłam sobie we Włoszech śliczny notatnik (taki z odrywanymi kartkami) z obrazkiem kota śpiącego na poduszkach - przemiło się na tym spisuje sprawy do załatwienia na dany dzień, aż chce się spoglądać na kartkę.

      Usuń
  15. U mnie najlepiej sprawdza się zrobienie listy wszystkich rzeczy do zrobienia, a potem odhaczanie tych, które wykonałam :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odhaczanie jest najlepsze! Bez niego nie byłoby zabawy :)

      Usuń
  16. Akurat o prokrastynacji jest i na moim blogu :)
    Metody walki znam, ale bardzo spodobały mi się Twoje określenia (tłuczanki rządzą).

    Mnie osobiście pomaga odcięcie się od świata internetu. Wyłączam/wyciszam telefon (nie kusi mnie sprawdzanie wiadomości i nie rozpraszają przychodzące powiadomienia) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo prokrastynacja to temat wdzięczny do opisywania, za to mniej wdzięczny do doświadczania :)
      Cieszę się, że spodobały Ci się określenia (też lubię tłuczanki).
      Odcięcie pomaga, fakt. Albo decyzja "nie odbieram tego telefonu". Mój telefon w gabinecie lubi dzwonić najczęściej wtedy, gdy zdecyduję "teraz pół godziny skupienia na temacie X, działam i się nie odrywam". I pół minuty później: drrr, drrr, drrr...

      Usuń
  17. ha, ja nie mam jednej listy ja mam co naj mniej 2, prawie identyczne, a czasami okazuje się, że wystarczy przy zapisywaniu słowo zmienić i juz. dla mnie świetnym sposobem na zebranie myśli kiedy są rozbiegane są gry typu połącz 3, to zmusza moj muzg do skupienia sie na konkretnym zadaniu i zobaczeniu możliwości jakie mam da chwile obecną. I kalendarz w poczcie, z przypomnieniem ustawionym np 45 min przed planowanym działaniem, i tak pryka co 5 minut - to ja sie za to wezmę a on już niech będzie cicho.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gry "połącz 3" nie znam, a brzmi całkiem ciekawie.
      Nieważne, ile list, grunt, żeby były przydatne :) O kalendarzu na komórce jakoś kiepsko zawsze pamiętam, coraz rzadziej uzupełniam - wolę jednak formę analogową, na piśmie we własnym notatniku lub na kartce "to-do na dziś". Nawet kalendarz-książka po paru miesiącach "zapomina mi się". I znajduję go pod koniec roku w szufladzie, większość kartek czysta...

      Usuń
  18. Uwielbiam czytać Twoje artykuły są rewelacyjne!

    OdpowiedzUsuń