Tak, ani ten
post, ani powrót na ten blog nie są noworocznym postanowieniem. Są noworocznym
planem. O różnicy między noworocznymi postanowieniami a noworocznymi planami
pisałam w moim ostatnim (a pierwszym w tym roku) felietonie na „Kobiecej Sprawie”; felieton jednak jest formą dość krótką, więc nie dało się tam zawrzeć
wszystkiego, a temat jest szeroki.
W każdym razie nie reaktywuję „Dwóch Ćwiartek” z postanowieniem „od nowego roku będę wreszcie prowadzić ten blog regularnie”. Ostatnie kilka miesięcy zawieszki wynikało z tego, że dużo się działo (między innymi dorobiłam się własnej rubryki w internetowym magazynie dla kobiet; rubryka zwie się „Bazgrolnik” na cześć mojego nieczytelnego pisma, które szczerze lubię); działo się tak dużo i tak intensywnie, że na blog zwyczajnie nie było miejsca, nawet nie w sensie czasu i energii, bardziej w sensie priorytetów. Przesunął się na priorytetowej liście dość daleko (powiedzmy, że na drugiej ćwiartce „ważne i niepilne” wylądował tuż przy granicy niepilności). Bywa. Za to pod koniec roku mocno za nim zatęskniłam i znalazłam dla niego dość wysokie miejsce na priorytetowej liście 2018. Więc znów tu jestem.
Wracając do kwestii noworocznych postanowień versus planów: w postanowieniach najpiękniejszy jest ich początek, ich uogólniona, wyidealizowana i pozbawiona terminów oraz części pierwszych forma. Jakże wspaniale jest powiedzieć lub napisać sobie: będę szczęśliwa, będę szczupła, będę biegać, będę prowadzić intensywnie blog, zmienię pracę, przestanę się opychać czekoladą jak wściekła świnka morska sałatą (świnka morska potrafi zjeść kilka liści sałaty z prędkością światła, poważnie). W planach natomiast najpiękniejszy jest ten (nieobecny w postanowieniach) „ciąg dalszy”: nie to, co się dzieje pierwszego stycznia – wymyślanie celów, planów i określanie marzeń – tylko to, co się zaczyna od drugiego stycznia – działanie. Działanie krok po kroku, po kawałku, realizowanie części składowych poszczególnych punktów. Cel pozostawiony w formie ogólnej, bez konkretów, bez rozłożenia na kawałki, jest mrzonką, i to paskudnie niebezpieczną mrzonką, która po dwunastu miesiącach powraca rykoszetem jako w najlepszym razie wyrzut sumienia, a w najgorszym – przekonanie-potwierdzenie, że znowu się nie udało, znowu się zawaliło i znowu widać, że się człowiek do niczego nie nadaje. Cel rozłożony na części pierwsze nabiera kształtów, które przestają onieśmielać, przerażać albo zniechęcać.
Mój znajomy często powtarza: „Można wszystko, tylko małą łyżeczką”. Podoba mi się to powiedzenie. Dyskutowałabym wprawdzie, czy można wszystko, ale nie to jest istotne; ważna jest owa „mała łyżeczka”, która stanowi bardzo obrazowe podsumowanie metody „krok po kroku”. Pomyśl, o chcesz zrobić. Pomyśl, z czego się składa to, co chcesz zrobić. Pomyśl, z czego się składają te elementy, z których się składa to, co chcesz zrobić. Pomyśl, jak jeszcze rozłożyć elementy elementów, by były małe, proste, krótkie, łatwiejsze. Pomyśl, czy coś jeszcze można rozłożyć na czynniki pierwsze. Jeśli już nie – zacznij realizować. Nie, nie wielki cel, lecz jego jedną najmniejszą cząstkę. A potem kolejną. I kolejną i kolejną. I...
I nagle mam zrobioną sporą część celu (albo nawet cały), a to dopiero środek wakacji. Albo Wielkanoc. Albo andrzejki. Nieważne – ważne, że coś, na czym mi zależało, zostało zrobione. Przeze mnie. To naprawdę upajające poczucie sprawstwa.
Rozłożyłam sobie tegoroczne blogowanie na czynniki pierwsze. Jeden post w tygodniu. Raz w tygodniu godzina lub półtorej na pisanie. Tym razem nie na zasadzie „kiedy akurat znajdę wolną chwilę, kiedy nie będę miała na głowie niczego ważnego”, bo to nie działa. Nie tym razem blog otrzymuje status „też ważne” i w każdym tygodniu szukam mu konkretnego miejsca w czasie. Jak choćby w przypadku tego posta, który pisałam, gdy miałam dłuższą przerwę między dwiema pracami.
Gdy myślę o noworocznych planach (i w ogóle o planach), myślę o listach i o swojej listobsesji. Ale listobsesja to temat na osobny post – podobnie jak Bullet Journal, który odkryłam pod koniec zeszłego roku i z którym wkroczyłam w 2018.
Rok 2018. Będzie się działo. I będzie się pisało. I to jak!
Zdjęcie: stąd.
Brak komentarzy